29 lipca 2018

Zośka ♥ Bartek

NIEZALEŻNA
   
     Z trudem zaakceptowałaś dźwięk alarmu, z którym nie miałaś do czynienia od prawie dwóch tygodni; zdjęłaś poplątane słuchawki, zebrałaś chusteczki nagromadzone przez długą noc, znalazłaś listek gorzkich tabletek, które musiałaś trzymać pod językiem i miałaś ogromną ochotę wyrzucić nowy telefon z dziesiątego piętra, nie przejmując się, że będziesz tego żałować chwilę po otworzeniu okna. Wstając powoli z łóżka poczułaś, że gardło zostanie rozerwane przez ból, a gdybyś miała mieć dzisiaj rozmowę o pracę, musiałabyś na wszystkie pytania odpowiadać pisaniem na kartce; nie byłaś w stanie wypowiedzieć żadnego słowa, a odszkodowanie za stan twojego zdrowia powinien ci oddać sam Taco Hemingway. O dziewiątej trzydzieści czułaś się, jakby po wychudzonym ciele przejechał czołg, przebiegło stado słoni i na koniec walczyłabyś z kimś, komu nie dorównywałabyś ani wzrostem, ani wagą. Gdybyś odziedziczyła charakter po swojej matce zostałabyś w domu, chowając się pod kołdrą i zamawiając drugą pizzę w przeciągu dwudziestu czterech godzin, na szczęście byłaś uparta, jak ojciec i mimo przeszywającego bólu, zażyłaś tabletki przeciwbólowe, popracowałaś nad sobą, aby przypominać człowieka, i wybrałaś się w kierunku osiedlowej siłowni, do której chodziłaś kilkanaście razy w miesiącu. Zaprzyjaźniona z mrozem i wiatrem nie zważałaś na śliskie chodniki i truchtem dostałaś się do celu, odwiedzanego częściej niż wszystkie restauracje, cukiernie i pizzerie w mieście. Sala z profesjonalnym sprzętem, cichą muzyką i sympatyczną atmosferą była twoim drugim domem; zasługi wymarzonej figury Zośki można było skierować do wszystkich pracujących tutaj trenerów, gdyby nie oni i twoja silna wola walki przypominałabyś kulkę, którą byłaś w czasach gimnazjum, czyli całe sześć lat temu. Omijając rowerek szerokim łukiem, wybrałaś sztangę i marzenie o tym, aby w te wakacje wbić się w idealny dwuczęściowy strój kąpielowy i zamiast gór wybrać polskie morze z plażą obleganą przez ludzi z całego świata. Cofając się o kilka kroków z motywacją wykonania trzystu przysiadów poczułaś mocne uderzenie w plecy i odwracając się w stronę swojej przyszłej ofiary, musiałaś wysoko zadrzeć głowę; przy uśmiechającym się mężczyźnie z kropelkami potu na czole poczułaś się jeszcze mniejszym skrzatem, niż do tej pory. 
    — Przepraszam, zagapiłem się.  — rzucił pośpiesznie, znowu siląc się na szczery uśmiech w twoim kierunku. 
    — Pewnie na samotne dziewczyny, które szukają chłopca na jedną noc.  — zerknęłaś na najnowszy model IPhone i położyłaś granatowy jak niebo podczas burzy ręcznik na szyi. — Następnym razem bardziej uważaj. 
  — Czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy.  — przechylił głowę marszcząc brwi. 
    — Wymyśliłeś najtańszy tekst na podryw, jaki tylko może być możliwy.   —  zaśmiałaś się, upijając łyk wody. 
    — Gdybym coś wymyślił już bylibyśmy na kawie. 
    — Twoja pewność siebie jest oszałamiająca.  — postawiłaś butelkę w kącie i sięgając ponownie sztangę, zaczęłaś robić przysiady. 
    — Nieźle. -zagwizdał pod nosem i pokiwał głową z uznaniem. — Naprawdę nigdy się nie spotkaliśmy? 
    — A co dzielimy razem łóżko? — spojrzałaś się na niego. — Uparłeś się, ale nic tym nie osiągniesz. 
    — Już sobie idę, bo zaraz zabijesz mnie tym wzrokiem.    — mruknął przez ramię.    — Udanego treningu. 
    — Nie zabiję, bo policjanci w tym kraju nie są przystojni na tyle, aby iść do więzienia.    — szepnęłaś i ostatni raz zerkając na chłopaka w białej koszulce bez zagnieceń oraz limonkowych spodenkach, wróciłaś do ćwiczeń, na których zależało ci, jak na świeżym powietrzu. 

***

  Słyszysz pisk dziewczyn stojących obok ciebie, gdy siedzący przy konsoli mężczyzna rozpoczyna kolejną piosenkę, którą oczywiście znają na pamięć. Poprawiasz opaskę na nadgarstku myśląc jaki przedział wiekowy mieszkańców województwa łódzkiego skierował się dzisiaj do wypełnionego po brzegi Klubu Wytwórnia. Sam siebie zaskoczyłeś śpiewając pod nosem piosenkę, która pewnej sobotniej nocy nawinęła ci się na Spotify i potem poszedłeś o krok dalej; Szprycer, Marmur, Trójkąt Warszawski stały się twoimi dobrymi przyjaciółmi, więc wiedziałeś, że spędzisz swój wolny od treningu wieczór wśród dymu, krzyków i bitach stworzonych przez Rumaka. Kiwałeś głową w rytm największego hitu albumu – Nostalgii – chociaż ty osobiście czekałeś na zupełnie inną piosenkę. Nie musiałeś się martwić o miejsce pod sceną, twój wzrost pozwalał ci stanąć gdzieś między nastolatkami traktującego rapera jak Boga, a zdegustowanymi chłopakami przyprowadzonymi na koncert przez siostry, dziewczyny czy przyjaciółki, którzy jednak sądząc, że nikt nie zauważy śpiewali pod nosem słowa razem z główną gwiazdą wieczora. Rozejrzałeś się dookoła szukając przyjaciela jeszcze z czasów, gdy nie fotografowałeś się z ludźmi, którzy wiedzieli to wszystko co było dostępne w internecie; kiedyś z ciekawości wszedłeś na swoją stronę na największym źródle wiedzy dzisiejszego świata – Wikipedii – i musiałeś stwierdzić, że ktoś kto ją stworzył wykonał naprawdę dobrą robotę. Twój wzrok przykuła młoda blondynka, która podskakiwała rytmicznie wymachując głową i stojący obok niej, niewysoki chłopak, którego oczy błyszczały jakby stały w nich łzy. Zrobiło ci się ciepło na sercu, gdy doleciała do ciebie myśl, że może ktoś reaguje tak po zdjęciu z tobą, że chwilą rozmowy i uśmiechem spełniasz czyjeś marzenia. Pewnie, że zdarzały się gorsze dni, gorsze mecze, ale zawsze znalazł się ktoś kto po selfie jeszcze coś powiedział, podziękował, pokrzepił – robiło się łatwiej, jakby każdy kto doceniał twoją pracę odejmował ci z pleców trochę ciężaru.
  — Niech jeszcze pod sceną stanie to już nikt nic nie będzie widział  —  usłyszałeś poddenerwowany głos, a gdy się obróciłeś dostrzegłeś zniecierpliwioną brunetkę, którą próbowała uspokoić bezskutecznie koleżanka.
  Uniosłeś brwi rzucając jej pytające spojrzenie, które ona zignorowała i korzystając z okazji, że stoisz tyłem minęła cię i zajęła twoje miejsce. Pokręciłeś głową odpowiadając na uśmiech jej towarzyszki, która starała się załagodzić sytuację wykrzywiając usta w przepraszającym grymasie. Machnąłeś ręką odsuwając się kilka kroków do tyłu, aby i ona mogła stanąć nieco bliżej i dojrzeć coś przez tłum kłębiący się pod sceną. Rzuciłeś jeszcze okiem na brunetkę, która obserwowała całą sytuację kątem oka, jakby gotowa, aby siłą zaciągnąć koleżankę bliżej. Pokręciłeś głową nie podejmując rzuconej przez nią rękawicy, bo zdecydowanie nie chciałeś przekonywać się co jest w stanie zrobić rozzłoszczona dziewczyna. Oderwałeś wzrok od jej długich włosów podskakujących przy każdym jej ruchu i starałeś się skupić na kolejnych utworach; śpiewałeś razem z tłumem ludzi, krzyczałeś i byłeś świadomy, że pewnie przez kilka najbliższych dni będzie męczyła cię chrypka, jednak co jakiś czas zerkałeś na dziewczynę stojącą przed tobą, mimowolnie, albo może całkowicie specjalnie?

***

  — Możemy iść.  — usłyszałaś przepełniony radością głos nastolatki, która podbiegła najprawdopodobniej do swojej mamy i wskazała na najnowsze zdjęcie w galerii. — Mam już dwadzieścia polubień w niecałą minutę.  — pisnęła, kiedy poprawiała długi szalik z logiem bełchatowskiej drużyny.
  Tymi słowami zostałaś wyprowadzona z letargu, nie kontrolowałaś swojego zachowania od zakończenia meczu. Kręcąc głową z niedowierzaniem wzięłaś z kolan długi pasek od czarnej torebki i postanowiłaś wyjść jak najszybciej, aby nie rzucać się nikomu w oczy. Czułaś się obco w tym miejscu; większość osób prezentowało się w klubowych koszulkach z różnymi numerami na plecach, z dodatkami zakupowanymi krótko przed rozpoczęciem tego spotkania lub zabranymi przed wyjściem z domu, a ty siedziałaś tutaj, jakby ktoś przyciągnął cię siłą, chociaż do ostatniej chwili chciałaś, aby blondynka zabrała ze sobą sąsiada w którym zauroczyła się od momentu przeprowadzki. Poprawiając biały T-shirt, który według ciebie powinna mieć każda kobieta w szafie przeprosiłaś niskiego mężczyznę trzymającego aparat fotograficzny i zaczęłaś iść w kierunku wyjścia, kiedy ponownie złapaliście na chwilę kontakt wzrokowy. Z kim? Z mężczyzną, który tamtego dnia zupełnie nie pasowałyby Ci na sportowca; miał ponadprzeciętny wzrost i zarys jego mięśni oznaczał, że często korzysta z usług siłowni, ale ani przez chwilę nie myślałaś o nim, jak o siatkarzu Skry Bełchatów. Do tej pory pamiętasz, jak wybiegł w podstawowej szóstce, a ty mogłaś poznać jego imię i nazwisko. Prawdziwe, a nie sfałszowane. Lata temu miałaś do czynienia z mężczyzną, który okłamał cię w tak prostej kwestii, a okradając twój salon z kilku pierścionków i zabytkowego zegara myślał, że pozostanie bezkarny do końca swoich dni. Wracając do rzeczywistości spojrzałaś ostatni raz na Bartosza Bednorza i uśmiechając się do dzieci, które siedziały dwa rzędy przed tobą sięgnęłaś po telefon, i zbliżyłaś się coraz szybciej do drzwi wyjściowych, lecz zostało to przerwane przez głos, który nie dawał ci spokoju od waszego pierwszego spotkania.
  — Nie patrz się w tamtym kierunku Kacper, bo jeszcze zabiją Cię wzrokiem.  — zironizował, a ty przypomniałaś sobie tamten dialog, który nie trwał zbyt długo, ale nie potrafił opuścić twojej pamięci.
  — Gdybym chciała to zrobić dawno byś nie żył, słonko.  — wypowiedziałaś ostatnie słowo z czułością, na jaką nie zdecydowałabyś się przy obcym mężczyźnie, ale w tej znajomości zapomniałaś o jakiejkolwiek blokadzie.
  — Czyli odzywanie się do mnie nie jest największą ujmą? —  zaśmiał się, odwracając w twoją stronę.
  — Nie jesteś jeszcze największą plamą na moim honorze. -poprawiłaś wysuwający się skórzany pasek i wyrzucając plastikowy kubek po gazowanym napoju odwróciłaś się od niego z myślą, że wasza rozmowa dobiegła końca.
  — Hej, zaczekaj.  — jego głos rozniósł się po hali. — Umów się ze mną!
  — Ja z Tobą?  — zlustrowałaś jego twarz i zaczęłaś skubać nerwowo skórkę przy paznokciu.  — Chcesz zabrać mnie na randkę?
  — Lubię ryzyko.  — uśmiechnął się szeroko, następnie wyciągnął rękę w twoim kierunku.  — Bartek, bo chyba nie było okazji.
  — Zośka. -uścisnęłaś jego dłoń i czułaś jak serce zaczyna przyśpieszać swoją pracę.  — Nie wiem czy chcę się z Tobą umawiać.  — zagryzłaś wargę.
  — Nie zaryzykujesz to się nie przekonasz.  — przeczesał palcami mokre włosy.  — Muszę uciekać, mam nadzieję, do zobaczenia.
  — Zaczekaj.  — położyłam dłoń na jego torsie.  — Miejmy to już za sobą, będę czekała w tej kawiarni za rogiem.
  Zawieszając musztardową kurtkę na oparciu ciężkiego krzesła bałaś się zamrugać, oddychać szybciej czy spoglądać w okno, z którego mogłabyś zobaczyć jego sylwetkę. Wyczuwając zapach kruszonki, którą kelner z brodą wsunął pomiędzy inne ciastka zaczęłaś dmuchać parującą czekoladę. Wiedziałaś, że jeżeli nie wystawi cię do wiatru to podziękujesz swojej przyjaciółce za zaproszenie i jej dążenie do celu. Kupisz jej najlepsze czerwone wino, aby mogła wybrać się w odwiedziny do sąsiada, a nawet wręczysz jej bilet na najbliższy koncert Taco Hemingway'a, bo ich ilość prawie nie mieściła się w kopercie, którą z samego rana dostarczył ci tata. 

***

Uśmiechnąłeś się do nastolatka, który na każdym meczu dopingował was wyjątkowo głośno, gdy skręcałeś w alejkę z pieczywem. Nie miałeś problemu z obcowaniem na co dzień z kibicami, bo przecież wszyscy w Bełchatowie mieli żółte serca, w którym płynęła czarna krew. Kiedy podpisywałeś kontrakt nie spodziewałeś się, że to tutaj bije serce polskiej siatkówki. Mruknąłeś pod nosem coś o liście zakupów, którą obiecałeś robić, jednak na razie były to puste słowa i zwykle musiałeś wracać do sklepu po zapomniane produkty. Twoi koledzy śmiali się, że dobrze, że pamiętasz o treningach, więc wolałeś nie wspominać, że Kacper często musi do ciebie dzwonić i przypominać – to było najmniej ważne. Wrzuciłeś do koszyka kilka opakowań płatków owsianych ciesząc się, że będziesz miał chociaż co jeść na śniadanie.
  — Chcesz w końcu białe czy czerwone?  —  usłyszałeś poirytowany damski głos, który od razu rozpoznałeś i nie mogłeś powstrzymać uśmiechu, który cisnął ci się na usta. Wyobrażałeś sobie jak brunetka tupie nogą i przewraca oczami wiedząc, że jej rozmówca tego nie zobaczy. Sam po kilkunastu minutach przestałeś zwracać uwagę na jej gestykulacje i miny, które robiła podczas waszej rozmowy.  —  Może po prostu wezmę nasze ulubione?
  Podszedłeś bliżej obserwując jak wymachuje rękami omiatając spojrzeniem półki zapełnione alkoholowymi trunkami, od wódek przez rumy skończywszy na winach, które skupiały uwagę dziewczyny.
  —  Ja wolę białe  —  zaśmiałeś się opierając się o regał, a dziewczyna aż podskoczyła wypuszczając telefon komórkowy z dłoni. Zdusiłeś parsknięcie, gdy zmierzyła cię wzrokiem i nawet nie umiałeś przypomnieć sobie momentu, gdy to spojrzenie przestało działać na ciebie odstraszająco, a zaczęło wręcz przeciwnie. Ciekawiła cię jej nonszalancja, bezczelność i cała otoczka, którą wokół siebie roztaczała.
    — Cholera  —  przeniosła spojrzenie na urządzenie leżące między wami.  —  No widzisz co narobiłeś, śledzisz mnie?  —  przykucnęła poprawiając krótką sukienkę, a ty odruchowo zlustrowałeś jej szczupłe ciało kiwając głową z uznaniem. Była w twoim typie i miałeś wrażenie, że dałeś jej to jasno do zrozumienia, ale było w tym coś więcej niż pociąg fizyczny; chciałeś ją poznać, a ona ci tego nie ułatwiała.
    — Nie tylko ty robisz zakupy  —  wzruszyłeś ramionami wydymając wargę. Uśmiechnąłeś się szelmowsko podając jej butelkę wina z najwyższej półki, które przyjęła po chwili zawahania.  —  To kiedy kolejna kawa? Może tym razem nie będziesz chciała jej na mnie wylać.  — wzdrygnąłeś się na samo wspomnienie gorącej cieczy blisko twojego ciała.
    — To twój wzrost mi przeszkodził   — włożyła butelkę do wózka, a następnie zerknęła na ciebie z zaczepnym błyskiem w oczach.  —  W całym Bełchatowie nie ma innych sklepów?  —  zlustrowała cię wzrokiem zagryzając wargę.  —  W ostatnim czasie za często na siebie wpadamy.
  Zaśmiałeś się pod nosem przestępując z nogi na nogę; mimo że przez większość czasu Zośka była w stosunku do ciebie sarkastyczna, miała w sobie coś uroczego, co ujęło cię chyba już wtedy na siłowni, a może jeszcze wcześniej?
  —  Przeznaczenie, mała   — mrugnąłeś w jej stronę, a widząc jej powątpiewanie wybuchnąłeś śmiechem, na co tylko pokręciła zrezygnowana głową. Uniosła brwi przychylając głowę z delikatnym uśmiechem. Rozejrzała się dookoła wrzucając do wózka jeszcze paczkę paluszków.
  —  Jakby na świecie istniał tylko Bartosz Bednorz  —  rzuciła podchodząc do ciebie nieco bliżej. Uśmiechnąłeś się widząc jak zadziera głowę, aby na ciebie spojrzeć.
    — Będziesz w sobotę na meczu?  —  zapytałeś patrząc jej w oczy, a ona odwzajemniła na chwilę twój uśmiech. Miałeś wrażenie, że mimo jej docinków, przewracania oczami i uwag, które mogłaby sobie darować byłbyś w stanie przy niej cały czas się uśmiechać. Ciągnęło cię do niej zbyt mocno, żebyś zrezygnował, bo zobaczyłeś, że to tylko gra, że ona tylko udaje. Jak? Coś w jej spojrzeniu? Coś w sposobie mówienia? Mowie ciała? Może to była tylko intuicja, ale wierzyłeś jej, bo ona nigdy cię nie zawodziła.
  —  Niestety, ale moja przyjaciółka za bardzo was lubi  —  przewróciła oczami z uśmiechem.  —  Nie pozwoliła mi siedzieć w domu – mruknęła jak obrażony pięciolatek, któremu każe się wrócić do domu, gdy koledzy siedzą jeszcze w piaskownicy.
  —  No to do zobaczenia – pstryknąłeś ją w nos i z uśmiechem odwróciłeś się w stronę kas zostawiając ją w szoku, a dźwięk kółek wózka sklepowego usłyszałeś dopiero po dłuższej chwili.  

***

  Oparłeś się o drewniany płot cmokając w stronę klaczy, która w pierwszym momencie spojrzała się w twoją stronę i wróciła do przeżuwania trawy. Westchnąłeś przewracając oczami, bo spodziewałeś się, że chociaż dzisiaj nie będzie miała humorków, bo już jedną złośnicę miałeś obok siebie. Usłyszałeś jak brunetka śmieje się cicho pod nosem widząc twoje nieudolne próby przywołania do miejsca, w którym staliście zwierzęcia. Po chwili, gdy już chciałeś zawrócić i pokazać Zośce stajnię twoja ulubienica oderwała się od swojej przekąski i wolnym chodem zmierzała w waszą stronę. Uniosłeś zaskoczony brwi rzucając krótkie spojrzenie dziewczynie, która im koń był bliżej was tym miała większe przerażenie w oczach.
  — Nie bój się, ona nie gryzie   — rzuciłeś głaszcząc konia po łbie, a ona polizała cię po dłoni na co zaśmiałeś się pod nosem. 
  — Nie miałam nigdy styczności z końmi, dlatego jestem troszeczkę przerażona  — położyłeś jej dłoń na twojej i zdecydowałeś się na szeroki uśmiech, który ona po pierwszym szoku odwzajemniła i widziałeś z każdą chwilą, że ciepło bijące od zwierzęcia coraz bardziej jej się podoba. Gdy pierwszy strach minął sama dotykała łba z nieśmiałym uśmiechem.
    — Od Minnesoty można się uczyć łagodności  — poklepałeś klacz po szyi wyjmując z kieszeni marchewkę.  — Bardzo mi pomogła podczas sezonu, gdy było straszne ciśnienie na wygrane i punkty.  — wyciągnąłeś rękę w jej stronę.  — Spróbuj jej to dać.
  Zerknęła na ciebie jakbyś proponował jej lot na Marsa, a nie nakarmienie konia marchewką, ale po chwili wzięła od ciebie warzywo obracając je w dłoniach.
  — Jak zje moje palce to nie będę chciała cię znać  — zachichotała i spojrzała w wielkie oczy zwierzęcia.  — Chyba mnie polubiła.  — spojrzałeś na konia, który postawił do góry uszy i widziałeś, że dziewczyny się sobą zainteresowały. Kiedy wpadłeś na pomysł, żeby zabrać tutaj brunetkę widziałeś, że znajdą wspólny język.
  — Ma dobry gust  — zaśmiałeś się cicho zapinając pod szyję bluzę.
    — Musisz się tego od niej nauczyć  — naciągnęła kaptur na głowę i z radością spojrzała na zachmurzone niebo.  — Zaczyna padać, trzeba cię zaprowadzić do domu.
  Popatrzyłeś na zbierające się nad stadniną chmury i poczułeś, że jutro nie wyjedziesz w teren, bo wszystkie drogi będę pozalewane. Westchnąłeś zrezygnowany sięgając do skrzyneczki stojącej przy wejściu na pastwisko. 
  — Nie sądziłem, że się zgodzisz  — mruknął przypinając sznurek do ogłowia konia. Zerknąłeś na Zofię przestępującą z nogi na nogę z oczami wpatrzonymi w niebo jak zaczarowana. Lubiłeś te nieliczne momenty, gdy pokazywała swoje romantyczne, łagodne oblicze.
  — Na co się zgodzę?  — wzięła marchewkę z koszyka, który postawiłeś na murku po dłuższej chwili.
  — Na przyjazd tutaj  — wskazałeś ręką teren wokół was wyprowadzając na ścieżkę Minnesotę.
    — Wypisałam na kartce wszystkie plusy i minusy, ale to pierwsze wygrało. Bardzo chciałam zobaczyć to miejsce i przede wszystkim poznać tę piękność.  — zaśmiałeś się słysząc jej słowa, gdy otwierała bramę prowadzącą do stajni, ale jej zaczepne spojrzenie mówiło ci, że to tylko pozory.
  — Mówiłem jej, że masz dobry gust  — mruknąłeś w stronę czarnej klaczy zdejmując ogłowie i wprowadzając konia do boksu, a następnie zerknąłeś dyskretnie na dziewczynę, która już nieco śmielej podeszła do konia, który zarżał pod jej dotykiem.
  — Lubię cię ze względu na nią  — mruknęła butnie przejeżdżając kciukiem po zaróżowionym pysku  — I marchewki  — dodała sięgając po jedną z nich.
  — Założę się, że lubisz mnie bardziej —  uśmiechnąłeś się przekornie zamykając za sobą boks, aby Minn nie wybrała się na żaden spacer pod twoją nieobecność. Podszedłeś do brunetki nieco bliżej zaciskając dłonie na jej talii i skradając jej szybkiego buziaka. To musiało się tak skończyć, chociaż ona zarzekała się, że nie zaangażowała się od samego początku; przekomarzaliście się ze się sobą już prawie rok i zdecydowanie weszło wam to w nawyk, chociaż jej wewnętrznego lwa udało ci się okiełznać. Widziałeś jak błyszczą jej oczy, a uniosłeś jej podbródek i mrugnąłeś.  — Widzimy się w piątek w kinie, prawda?

***

R: Jestem i ja! A razem ze mną Bartosz, bo jakoś dobrze się czuję w męskim spojrzenie; don't ask - nie zapominajmy o Taco i Karo, bo to dopiero klucz do sukcesu.
K: Zostaniemy wieczną zagadką - mamy szalone pomysły, bo obecność Taco była tutaj dosyć przypadkowa, a publikujemy to w jego urodziny - sto lat, Fifi i moja kochana babciu (wybaczcie prywatę) Przyjmijcie nas z taką radością jak za pierwszym razem i nie miejcie pretensji, że dawno nas nie było, tutaj nie trzymamy się terminów, musi być magia, która nas pociągnie do pisania.